czwartek, 15 czerwca 2017

Szwajcarska wieża Babel

Każdy, kto miał okazję jechać pociągiem z Zurychu do Genewy słyszał na pewno zapowiedzi kolejnych stacji. Najpierw po niemiecku, potem po francusku, a często również po angielsku. Ta kolejność obowiązuje jednak tylko do Fryburga, od którego pierwszeństwo ma język francuski. Jadąc z Lugano do Zurychu słyszymy niemiecki i włoski (stacja graniczna to Bellinzona). A jadąc z Genewy do Lugano (bezpośredniego połączenia nie ma) przejeżdża się przez trzy strefy językowe. Nie trzeba więc wysiadać z pociągu aby poznać różnorodność Szwajcarii, nadal jednak będzie to obraz uproszczony.

Już sama konstytucja republiki podaje dwa różne zestawy językowe. Dodany 20 lutego 1938 r. zapis rozróżnia języki narodowe: niemiecki, francuski, włoski i retoromański, od języków urzędowych: niemiecki, włoski, francuski. Głównym celem zmian było zachowanie retoromańskiego, aby nie podzielił losu chociażby łaciny czy dalmatyńskiego. Ocalały i podtrzymywany dzięki staraniom mieszkańców kantonu Gryzonia nie jest językiem jednolitym. Choć mówi nim mniej niż 1% Szwajcarów, dzieli się na wiele istotnie różniących się od siebie dialektów, dzielących się na pięć grup: sursilvan, sutsilvan, surmiran, puter i valader. Każdy z tych dialektów ma swoją historię, swoją literaturę i przekazywany jest młodszemu pokoleniu. Próba ujednolicenia przez filologów i stworzenia wspólnego "rumantsch grischun" nie powiodła się, pozostawiła jednak ślad w oficjalnej, urzędowej wersji tego języka. Lokalna gazeta zaś jest mozaiką odzwierciedlającą różnorodność tej mini społeczności.
Wielojęzyczne logo Szwajcarskich lini kolejowych
niem. SBB - Schweizerische Bundesbahnen
franc. CFF - Chemins de fer fédéraux suisses
wł. FFS - Ferrovie federali svizzere

Drugim "najmniejszym" językiem Szwajcarii jest włoski. Obowiązuje przede wszystkim w kantonie Ticino i kilku gminach Gryzonii. Gdyby jednak zapytać Włochów, to powiedzą, że jest to raczej chłopska wersja języka Dantego. Stosowane wcześniej lokalne dialekty, pod wpływem radia i telewizji coraz bardziej się unifikują. Co ciekawe, w Ticino można bez problemu porozumieć się po niemiecku, a zdecydowanie rzadziej po francusku. 

Zachodnia część Szwajcarii mówi głównie po francusku. I ze wszystkich języków obowiązujących w tym kraju jest on najbardziej zbliżony do oryginału. Ma to swoje uzasadnienie w kontaktach z Francją, nieco inną organizacją społeczno-polityczną tej części kraju, która wynika międzyinnymi z dość późnego przyłączenia się do konfederacji. Dbałość o piękno języka francuskiego wynika również z szacunku jakim się on cieszył. Jak pisze Czesław Porębski "każdy, kto chciał coś osiągnąć w życiu, kto chciał zdobyć "prawdziwe" wykształcenie, starał się nie tylko opanować francuski, ale dla ostatecznego szlifu spędzić za młodu rok w zachodniej Szwajcarii". Są jednak wyjątki, które wskazują na związki z niemiecką częścią. Lokalnemu pouster - sprzątać bliżej do niemieckiego putzen niż francuskiego nettoyer, podobnie jest z fatre (ojciec, niem. Vater, fr. père), a nawet tringuelte (napiwek, niem. Trinkgeld, fr. pointe). 

Największa i najbardziej zróżnicowana językowo jest jednak część niemiecka, a największe problemy z porozumieniem się mogą mieć... Niemcy ;-) Szwajcarzy, posługujących się na codzień Schwyzertüüsch, mają za złe północnym sąsiadom, że ich Hochdeutsch jest płynniejszy, bogatszy i lepszy. W kontaktach między obydwoma nacjami nie bez znaczenia jest również okres przed wojną i samej II wojny światowej, kiedy jednym ze sposobów walki z nazistami było m.in. językowe podkreślanie swojej odrębności. Okres ten definitywnie zakończył próby wprowadzenia wspólnego języka niemieckiego. 
Dzisiejszy szwajcarski nie jest więc językiem spójnym. Inaczej mówi się w Zurychu, inaczej w St. Gallen, inaczej w Bazylei, a jeszcze inaczej w Bernie. Bardzo prawdopodobne jest też to, że mówiący "tym samym" językiem mieszkaniec kantonu Valis nie zrozumie swojego rodaka z kantonu Zug. Inna melodia, inny zestaw samogłosek, stosowanie innych skrótów wyrazów jest powodem do dumy i określeniem własnej tożsamości.  

Jak więc porozumiewają się Szwajcarzy między sobą? 
Wbrew powszechnym opiniom nie wszyscy mówią czterema językami. Mało kto mówi trzema. Dominującym językiem jest niemiecki. Jednak jego literacka odmiana pojawia się dopiero wraz z nauką czytania i pisania. Dość wcześnie w szkole naucza się drugiego języka konfederacji (francuskiego w niemieckiej części i niemieckiego we włoskiej i francuskiej). Jest to jednak przymus, który nie wszystkim się podoba i jest dość szybko po ukończeniu szkoły zapominany. W późniejszych latach szkoły podstawowej w programie pojawia się angielski. I tą współczesną łaciną najczęściej rozmawiają ze sobą Szwajcarzy. 


karykatura porozumiewających się ze sobą Szwajcarów, 
aut. Minipeople.ch, zapożyczone z ich strony facebookowej

______
Nie ma bardziej kosmopolitycznych przestrzeni niż lotniska, a wcześniej porty. Nie ma bardziej portowej pieśni niż lizbońskie fado: PIEŚŃ

czwartek, 8 czerwca 2017

Najstarsza armia świata

Szwajcaria nie ma regularnej armii, jedyny wyjątek stanowi Gwardia Szwajcarska. To małe wojsko stanowi ok 20% ogółu mieszkańców Watykanu, podlega papieżowi i najbardziej jest znane z kolorowych, wyróżniających się z daleka ubrań. Jest też dumą kraju i marzeniem wielu małych Szwajcarów. Papież Franciszek chciał ją rozwiązać, ale fakty historyczne przekonały go, aby gwardziści pozostali w Watykanie.

Szwajcarów do Watykanu sprowadził Juliusz II, papież znany z prowadzenia kampanii wojennych i powiększenia ówczesnego państwa kościelnego m.in. o Parmę, Wenecję czy Modenę. Jeszcze jako biskup Giuliano della Rovere w Lozannie poznał sprawność i skuteczność szwajcarskich żołnierzy, a jako zwierzchnik kościoła rzymskiego chciał z nich zrobić swoją osobistą ochronę. Pierwsi gwardziści przybyli do Rzymu 22 stycznia 1506 r. Ich obecność była możliwa dzięki finansowemu wsparciu braci Jakuba i Urlicha Fuggerów i wielu zabiegom dyplomatycznym. Gwardia jest obecnie najstarszą jednostką militarną świata. 

"Tapfer und Treu" -  Dzielny i Wierny
Gwardziści już kilka lat po zamieszkaniu w Watykanie dowiedli swojej wierności. 6 maja 1527 roku do Rzymu wkroczyły niemiecko-hiszpańskie wojska cesarza Karola V. Hiszpańscy najemnicy, pomimo śmierci głównodowodzącego księcia Karola Burbona, wdarli się do Watykanu. Broniące papieża Klemensa V wspólne siły Gwardii Szwajcarskiej i resztki rzymskiego garnizonu nie zdołały powstrzymać atakujących. Dzięki tajnemu przejściu - Passetto di Borgo - pomiędzy Watykanem a Zamkiem Anioła papież zdołał uciec. W jego obronie zginęło 147 ze 189 gwardzistów, w tym komendant Kaspar Röist. 
Cesarskie wojska uczciły zwycięstwo złupieniem Rzymu. Papież ostatecznie został zmuszony do poddania się, co nastąpiło miesiąc później. Ograniczone zostało terytorium państwa kościelnego, populacja wiecznego miasta spadła z 55 do 10 tysięcy mieszkańców, zakończyła się rzymska epoka Odrodzenia, a gwardia opuściła Watykan i przywrócona została dopiero w 1548 r. przez papieża Pawła III. 
Na pamiątkę tego wydarzenia 6 maja ustanowiony został świętem Gwardii szwajcarskiej, przyjmowane są wtedy przysięgi nowych rekrutów i odbywa się parada weteranów.


Spalenie Rzymu, 1527 r. Johannes Lingelbach


Innym ważnym punktem w historii Gwardii jest rewolucja francuska. Szwajcarzy stanowili również osobistą ochronę króla Francji. Podobnie jak w XVI w. w obronie papieża, tak i 10 sierpnia 1792 r. stanęli w obronie króla Ludwika XVI podczas szturmu rewolucjonistów na pałac Tuileries. Ludwik, który schronił się w budynku zgromadzenia narodowego dał rozkaz zaprzestania walki. Niestety, wydany on został za późno. Tego dnia zginęło 760 żołnierzy. Do dzisiaj, kiedy we Francji świętuje się zwycięstwo, w Lucernie przy pomniku umierającego lwa wspomina się poległych. 
W wyniku wydarzeń we Francji i niezgody papieża Piusa VI na zapisy Konstytucji cywilnej kleru oraz Deklaracji praw człowieka i obywatela nastąpiła eskalacja konfliktu pomiędzy państwem kościelnym a nowymi władzami znad Loary. Doprowadziło to ostatecznie do aresztowania papieża w 1798 r. Gwardia została rozwiązana i ponownie przywrócona przez jego następcę, kiedy ten mógł powrócić do Rzymu w 1801 r. 

Dziś
Obecnie Gwardia Szwajcarska liczy 110 członków. W jej szeregi mogą zostać przyjęci tylko i wyłącznie: mężczyźni, obywatele Szwajcarii, katoliccy kawalerowie, którzy ukończyli 19, a nie przekroczyli 30 roku życia, przeszli szwajcarskie przeszkolenie wojskowe i mają minimum stopień sierżanta, mierzący co najmniej 174 cm. Służba trwa dwa lata, ale może zostać przedłużona. Zadaniem gwardii jest osobista ochrona papieża, również podczas podróży zagranicznych, zapewnienie bezpieczeństwa na terenie Watykanu i pełnienie straży przy bramach wjazdowych do państwa. 

Wielobarwny strój galowy został zaprojektowany w 1914 r. przez komendanta Julesa Reponda na wzór stroju renesansowego. W zależności od stopnia i pełnionych danego dnia funkcji gwardziści są zobowiązani do noszenia poszczególnych elementów, np. białych rękawiczek podczas pełnienia służby w stołówce. Nieco mniej znany jest strój zwany piccola tuneta - w wolnym tłumaczeniu uniform mniejszy. Zaprojektowany również przez Reponda, jest koloru szaro-niebieskiego z białym kołnierzem. Noszony przy okazji musztry, służby nocnej i przy wejściu do kościoła św. Anny. 

Pierwowzór stroju, źródło: guardiasvizzera.va

Do tradycyjnego uzbrojenia gwardzisty należy miecz i pancerz. Halabarda jest orężem paradnym, noszonym tylko przez niższych stopniem. Gdyby jednak dzisiaj cokolwiek zagrażało życiu papieża, ta mini armia użyje jak najbardziej współczesnej broni palnej, wykonanej oczywiście w Szwajcarii.

Wśród wielu zasad, które obowiązują żołnierzy jest również zakaz robienia selfi w pełnym umundurowaniu.

________

Z pieśni Gwardii Szwajcarskiej:
Our life is a journey
Through winter and night,
We look for our way
In a sky without light.








czwartek, 1 czerwca 2017

Gość w dom

Jako Polacy mamy różne cechy, ale chyba jedną z najbardziej lubianych, nawet przez nas samych, jest gościnność. Uginające się od jedzenia stoły, otwarte drzwi, chęć pomocy, a nawet same przysłowia ludowe, mówią wiele o naszej serdeczności nawet dla niespodziewanych gości.

Bardzo się zdziwiłam, kiedy kilka tygodni temu znajome niemieckie małżeństwo zestresowało się bardziej niż ja informacją, że za kilka godzin wpadnie do nas i przenocuje przyjaciel naszych przyjaciół. Powodów ku temu było kilka: bo się nie zapowiedział, bo nie ma nas jeszcze nawet w Szwajcarii (fakt, byliśmy jeszcze w centrum Bawarii), bo nic nie jest przygotowane i w ogóle to tak się nie robi!

Rzeczywiście, w moim rodzinnym domu drzwi były otwarte zawsze dla każdego. Bliskość dworca kolejowego powodowała, że w oczekiwaniu na pociąg, lub gdzieś po prostu po drodze, każdy mógł się u nas zatrzymać. Podczas studiów z takich domów korzystałam sama, podróżując po całej Europie. I nigdy nie miało znaczenia, że z niektórymi osobami po raz pierwszy w życiu widzę się w ich własnym domu, prosząc o nocleg jako koleżanka, przyjaciółka lub krewna kogoś, kogo gospodarz zna. Wychowana w ten sposób zdziwiłam się obiekcjami G&A, którzy sami są bardzo otwartymi osobami. Zaczęłam więc sprawdzać, co o gościnności w ich własnych ojczyznach mają do powiedzenia moi międzynarodowi i szwajcarscy koledzy. 

Byłam w pobliżu, to zapukałam
Bez zapowiedzi, na kawę, herbatę można wprosić się niemalże wszędzie, a stopień gościnności zależy od bliskości relacji między osobami. I choć w Kazachstanie mówi się, że niespodziewani goście są gorsi niż Tatarzy, to zanim gość ściągnie płaszcz, "woda w samowarze" już się gotuje. Podobnie jest w Ameryce Łacińskiej, we wszystkich krajach basenu Morza Śródziemnego, Islandii, Czechach i Słowacji, oraz w Holandii na południe od rzeki Moza. Dość często do kawy znajdzie się też coś słodkiego.
W Szwajcarii bywa różnie. Połowa z moich lokalnych rozmówców potwierdziła, że najbliższa rodzina i przyjaciele mogą wpaść bez zapowiedzi. Byli jednak i tacy, którzy zawsze, niezależnie od stopnia koligacji, muszą umawiać się na wizytę wcześniej (sporadycznie nawet dużo wcześniej). W obu przypadkach niechętnie odbierani są dobrzy, ale jednak niezbyt bliscy spontaniczni znajomi. Podobnie opowiadali o sobie Niemcy i Austriacy.

Macie coś do dobrego do zjedzenia
Nieoczekiwane odwiedziny w czasie posiłków już nie są tak miło odbierane. Zdecydowanie nie można tego robić w Szwajcarii, w której do stołu siada się o określonych porach, może nie ustawowo, ale zwyczajowo na pewno: obiad - 12:00, kolacja - 19:00. Poza tym mieszkańcy Helwecji raczej spotykają się w restauracjach. 
W krajach niemieckojęzycznych nawet na umówionego, wspólnego, grilla przynosi się, samemu pilnuje i zjada tylko własne jedzenie.
Intruzów nie lubią też Holendrzy, szczególnie ci z północy. Jak wspomniała mi M. (Holenderka z pogranicza niemiecko-, belgijsko-holenderskiego) za rzeką Waal mieszkają protestanci i mają swój uporządkowany świat. Tam też, w przeciwieństwie do dużej części świata, zapraszając znajomych na kawę serwuje się każdemu tylko jedną porcję ciasta, podaną od razu na talerzyku. I nie ma szansy na dokładkę.
Ciekawą historię usłyszałam od Amerykanki, która u siebie w domu skonfrontowała się z polską nieśmiałością. Po wizycie swojego gościa dowiedziała się, że w naszym, polskim zwyczaju jest najpierw trzykrotnie odmówić jedzenia, nawet jeśli jest się głodnym. Ona spytała tylko raz, po odmowie uznała, że spełniała obowiązki gospodyni, a gość po stosownym czasie wyszedł z pustym żołądkiem, bo wstyd mu było się przyznać, że chętnie coś by zjadł.
Mieszkańcy południa Europy, Wschodu i Ameryki Południowej jeśli pozwala na to potrawa, albo doleją wody do rosołu, albo obiorą dwa ziemniaki więcej. W Polsce, Macedonii, Kazachstanie i Chinach odwiedzani potrafią wyciągnąć na stół prawie wszystko, co ukrywa się w lodówce. A kiedy gość już się turla, Włosi stawiają dopiero główne danie.

Nocleg
Przenocowanie kogoś nieoczekiwanego, to już kwestie indywidualne. Wysłuchując moich rozmówców nie znalazłam na to żadnej, geograficznej reguły. Jest jednak pewna korelacja z tymi, którzy ruszali (lub ruszają) w podróż autostopem, z przewodników korzystają sporadycznie, a hotele są im zupełnie obce.
Pewna regularność pojawiła się za to w krajach anglosaskich, w których nawet zapowiadanych wcześniej gości pod swój dach przyjmuje się tylko mając pokój gościnny, najlepiej z gościnną łazienką.

Moi rozmówcy nie są grupą reprezentatywną. Wszystkie przytoczone wypowiedzi i uwagi pochodzą od rodowitych mieszkańców poszczególnych krajów. Nawet jeśli wydają się być stereotypami, to zostały one ustalone przez samych tubylców. Jak zawsze jednak otwartość na drugiego człowieka to sprawa indywidualna. W trakcie wypytywania znajomych usłyszałam opowieść o Szwajcarce, która zaprosiła poznaną podczas konferencji koleżankę do siebie do domu i gościła ją przez tydzień. Była też mowa o pewnej Kazaszce, która zawsze miała przygotowany kapelusz i parasol, i w przypadku niezapowiedzianych wizyt z uśmiechem na twarzy witała swoich gości mówiąc "jak dobrze, że jesteś, szkoda, że właśnie wychodzę". 

________
Kiedy myślę o gościnności w muzyce, to od razu przypomina mi się zaproszenie na kolację, które Don Giovanni skierował do Komandora. Zaproszenie, które nie skończyło się dobrze dla zapraszającego. Scena zaproszenia znaleziona dzięki uprzejmości i wiedzy Upiora w Operze.