poniedziałek, 16 grudnia 2019

Wiśniowy Sad w Zurychu, historia dysfunkcyjnej rodziny


Na scenach teatru Schauspielhaus w Zurychu odbyła się nie tylko rodzinna terapia, ale sesja dla całego miasta obciążonego własnymi i cudzymi problemami. Oficjalnie miał to być „Wiśniowy Sad” Czechowa, ale małymi literkami ktoś dopisał Neudichtungi prawdopodobnie nowa wersja dramatu jest wciąż pisana. Premiera spektaklu odbyła się 14 grudnia 2019 r.

W przedstawieniu wyreżyserowanym przez Yanę Ross nowi są bohaterowie, miejsce akcji, słowa jednych umieszczane są w ustach drugich. Kto był kobietą jest mężczyzną. Nie ma brata jest szwagier. Lokaj staje się kochankiem, choć nie tym okrutnym i złym z Paryża, a sad już dawno jest sprzedany, tylko nikt nie poinformował właścicielki. Wszystko dzieje się w Zurychu, w domu męża Raniewskiej i w jednej z lokalnych klinik psychiatrycznych, którą prowadzi Dr First (Gottfried Breitfuss) – psychiatra – najczęściej mówiący tekstami czechowskiego Piszczyka.

A było tak: Raniewska wraca z Paryża. Radosna, podekscytowana, na skraju euforii, modna i jakaś fałszywa. Po chwili z dużego plecaka wysypują się tabletki na sen, na obudzenie się, na lepsze trawienie, na nastrój, na niepokoje, przeciw starości, dla zachowania młodości… Stan psychiczny Lubow (Danuta Stenka) będzie osią całego przedstawienia. Przez swoją rodzinę zostanie poddana terapii, na którą nie wiadomo, czy wyraziła zgodę. Lubow, w założeniu reżyserki Yany Ross - Polka, będzie się tłumaczyć z własnej ucieczki, romansu (!) z Trofimowem, którego skutkiem było utonięcie jedynego syna, kolejnego romansu, w wyniku którego ubożeje cała rodzina, a także rodzinnych trudności językowych. 

© Zoé Aubry
Pozostali bohaterowie, stale czekający na nieobecną Raniewską, stanowią przegląd aktualnie dyskutowanych kwestii społecznych. Poruszane są tematy lokalne: napływ imigrantów i konieczność posługiwania się angielskim, prawa kobiet – dwie skrajne ofiary: niesamodzielna Babs (w org. Wiera) i niemogąca się uwolnić od oprawcy Raniewska. Są też wątki globalne: rasa, religia, a nawet jubileusz Bauhausu. Członkowie rodziny nie są wolni od swoich własnych ciężarów. Ania (Wiebke Mollenhauer) tęskni za matką, która „kocha tylko swoje martwe dzieci”. Oryginalny Gajew (Vincent Basse), tu szwagier Luby, poza zmianą pokrewieństwa jest najbliższy swojemu literackiemu bohaterowi, tak samo jak on zagubiony w nowym świecie, oddany grze – golfowi – tak samo hołubiący każdy ślad przodków. Po scenie zaś snuje się duch utopionego syna, który rozmawia tylko z Raniewską. Czy terapia się udaje? Raniewska grzebie syna, odkrywszy wcześniej przed publicznością swoje żydowskie korzenie, odprawia nad nim Kadisz. Splątany wątek religii wykluczenia u Ross łączy i antysemityzm, i holokaust, a sam Grisza ma na sobie ślady sekcji zwłok, która w żydowskiej kulturze mile widziana nie jest. W monologu kończącym spektakl Raniewska mówi „zmarnowałam swoje życie. Minęło jakbym nigdy nie żyła”. Po terapii pozostała pustka i nie ma na czym budować. Ostatnim zdaniom Raniewskiej, ponownie, towarzyszy topiący się po trzykroć syn.

© Zoé Aubry

Reżyserka wzięła na siebie i Czechowa wszystkie problemy zuryskiej ulicy. Przeniosła je wprost i dosadnie, łącząc lub je rozwarstwiając. Odniesienia do współczesności, czasem pourywane, ukryte tylko w jednym zdaniu np. „wszyscy biali mężczyźni w tym pokoju” skierowanym do Afroamerykanina Petera (Trofimowa), ani nie są spójne, ani pogłębione. Pojawiają się niczym transparenty w sprawozdaniu z wielu manifestacji. Żadne z nich nie jest podejmowane przez więcej niż dwie osoby. A z dużym prawdopodobieństwem, kiedy kurtyna opada, publiczność większości z nich nie pamięta. Każdy z bohaterów pozostaje ze swoim problemami, tak jakby jedną chorą była Raniewska. Nawet Ania, która w końcu w ostatniej scenie wykrzykuje swój żal do matki, poszukuje jak Raniewska drogi ucieczki z własnego życia. W całej obsadzie najzdrowszymi wydają się Heinz (org. Łopachin, grany przez Thomasa Wodiankę) i Karl (org. Jasza, Milan Zerzawy). W interpretacji Ross brakuje tego, co grało u Czechowa: ukojenia bólu, przywiązania do ziemi przodków, starcia starych i nowych czasów. Nie ma też spokoju, który w oryginalnej wersji pojawia się po sprzedaży sadu. Nie bez podstaw autor w wydaniu „Wiśniowego Sadu” napisał, że jest to komedia.

Co zasługuje na uwagę? Na pewno scenografia. Justyna Elminowska stanęła w szranki z doskonałymi zuryskimi scenografiami i wyjeżdża stąd z tarczą. Udało jej się połączenie szwajcarskiego mieszkania i sanatorium, eleganckiego ciepła domu i sterylności kliniki. Na scenie pojawiają się także elementy drewnianej konstrukcji budynku, tak charakterystycznej dla lokalnej architektury.

I na koniec smaczek: świetna gra aktorska Danuty Stenki i Thomasa Wodianki. Stenka nie zna niemieckiego, ale opanowała wymowę doskonale. Tym trudniejsza była to sztuka, że Yana Ross postawiła na nieustanną improwizację. Myślę, że za jakiś czas wybiorę się ponownie na spektakl aby zobaczyć, jak ewoluowała jej gra i język.

sobota, 13 lipca 2019

Opowieści z podróży

Zdarza mi się, że poniedziałek zaczynam w Monachium, w środę ląduję w Mediolanie, by weekend zakończyć w Brukseli. Nowe spotkania, nowe przygody, mogą prowadzić do ciekawych sytuacji:

I.

O tym jak stewardesa "zagotowała" się sama ;) 
Lot Bruksela - Zurych, linie Swiss International, po godzinie 20:00.
Szefowa personelu pokładowego na początku lotu wygłosiła standardowe powitanie. Zrobiła to w czterech językach: niemieckim, angielskim, flamandzkim i francuskim, dając jednocześnie pasażerom znać, że w razie potrzeby członkowie jej ekipy są w stanie pomóc w jednym z tychże narzeczy.
Lot przebiegał spokojnie. Z racji na porę: część pasażerów spała, część czytała, część rozmawiała, część próbowała zgadnąć czy to po prawej to Luksemburg czy Strasburg. Wylądowaliśmy i ponownie włączono mikrofon, aby przypomnieć o konieczności pozostawienia zapiętych pasów do zatrzymania się samolotu, życzyć udanego pobytu w Zurychu lub dalszej miłej podróży.
Zaczęło się po niemiecku, ale w połowie wypowiedzi coś się stało i szefowa personelu przeszła na flamandzki, wzbudzając wśród samoładującego się bagażu, czyli pasażerów, powszechny entuzjazm i została nagrodzona brawami.
Mikrofon zamilkł na dłuższą chwilę. Po włączeniu słychać było rozbawionych członków załogi, a dzielna stewardesa tłumiąc śmiech próbowała przebrnąć przez zdanie "Ladies and Gentlemen welcome to Zurich...". Nie zdołała. Entuzjazm pasażerów zmienił się w aplauz i tylko z konieczności siedzenia z zapiętymi pasami nie przeszedł w owację na stojąco.
Pomimo braku angielskiej wersji wszyscy bezpiecznie wysiedli z samolotu, serdecznie żegnając się z załogą.

II.

W ciągu doby trzy razy lotnisko. Trzy przejścia przez bramki. Trzy razy zostałam wytypowana do dodatkowej kontroli. Strażniczka na moje pytanie dlaczego, odpowiedziała: proszę się nie martwić. Panie z reguły piszczą. Statystycznie piszczą dużo częściej niż panowie. 

III.

Mediolan, restauracja specjalizująca się w owocach morza, każdy stolik zajęty. Ba! Zajęte każde krzesło. Z wyjątkiem nas i chińskiej pary przy sąsiednim stoliku sami tubylcy.
Podane dania cieszą oko i podniebienie, a cudownym zapachem rozkoszuje się węch.
Nasz chiński sąsiad zamówił dokładnie to, co ja, miskę grillowanych frutti di mare: kalmary, ośmiorniczki (tak, ośmiorniczki), krewetki, langustynki.
Podchodzi kelnerka, pyta czy wszystko w porządku. Z sąsiedniego stolika pada pytanie:
- Czy mogę dostać do tego jakiś sos?
W restauracji zapanowała głucha cisza. Widelce zamarły w połowie drogi. Oddechy zostały wstrzymane. Ani jeden włos nie śmie drgnąć.
- Sos? - pyta kelnerka
- Tak, na przykład ketchup.
Atmosfera robi się gęsta niczym zredukowany sos.
- Ketchup? - dopytuje kelnerka
- Tak albo majonez.
Kelnerka nie mrugnęła nawet okiem, w końcu niedaleko przebiega szlak turystyczny Mediolanu.
- Normalnie podajemy tylko cytrynę, ale jeśli Pan sobie życzy podamy ketchup i majonez.
Widelce powoli opadają, odzyskane głosy zaczynają po cichu szwargotać po włosku: ketchup, słyszałeś... Barbarzyństwo... Turyści... Sos chciał... cały smak straci...
Sytuacja powoli wraca do normy.


IV.

Romans na lotnisku Chopina!
Kolejne lotnisko, kolejna bramka, kolejna dodatkowa kontrola, samolot opóźniony o dwie godziny. Siedzę, piję kawę. Z braku miejsc dosiada się do mojego stolika Francuz. Ja czytam przygody detektywa Boscha, on menu. 
W pewnym momencie uśmiechnięty mówi do mnie:
- Żabko!
- Słucham?!
- Żabko! - i uśmiecha się szerzej.
- Przepraszam, czy Pan mówi do MNIE?!
- Yes! Do you like my Polish?
- Nie, i nie podoba mi się skracanie dystansu.
W tym momencie pojawia się zaskoczenie na twarzy mojego rozmówcy:
- A co ja powiedziałem?
- „Żabko”! Ten sam poziom co Honey, Baby. Raczej do bliskiej osoby.
- No, no, no (z pięknym francuskim akcentem), żabko, jest tu. - I wskazuje mi pozycje w menu.
Czytam i...
- jabłko, tu jest napisane jabłko!

środa, 6 marca 2019

Jak zostałam włączona do orszaku króla

Baar to według oficjalnych danych nadal wieś. 23 tysiące mieszkańców, kino, szkoła muzyczna, ratusz i jeden z większych karnawałów w Szwajcarii. Zdecydowanie mniej znany niż odbywające się w Lucernie czy Bazylei, ale równie barwny i dźwięczny. 

A wszystko zaczęło się od… rzepy.
Mieszkańcy Baar w pierwszej połowie XX w., podobnie jak cały kanton Zug, należeli do uboższych mieszkańców Szwajcarii. Głównym „daniem”, jeszcze tańszym od brakujących kartofli, była rzepa. Zgodnie z podaniami jedzono ją: rano w całości, w południe jako puree, na kolacje w plastrach, popijając sokiem z… rzepy (po szwajcarsku Räbe). Można było jej mieć dosyć, a można też było uczynić z warzywa atrybut lokalnego karnawału. Tak też się stało. Lokalny rysownik Geny Hotz spersonifikował jarzynę, ubrał ją w charakterystyczny kostium z dzwoneczkami, a jego znajomi zatroszczyli się o reguły i odpowiednią oprawę. W 1947 r. został wybrany pierwszy król Räbefasnacht, mistrz ceremonii i powstało stowarzyszenie, które od tej pory co roku (z dwoma wyjątkami)  będzie burzyć spokój, świętować i bawić się w ostatnie dni karnawału.

Räbegäugel - symbol karnawału. ©fotozug.ch 

Symbol karnawału
Räbegäuggel – stworzenie rogate, przypominające diabełka, z długim nosem, czerwonymi policzkami, wielkimi niebieskimi oczyma, uśmiechnięte, raczej kobiece niż męskie, ubrane w czerwono-biały lub niebiesko-biały strój z dzwoneczkami. Przy każdym poruszeniu wydaje dźwięk, a najczęściej chodzi w stadzie. Tak Hotz wyobraził sobie główną postać baarskiego karnawału. Co roku wielka głowa – rzepa zostaje powieszona przy głównej ulicy. Przez tydzień patronuje bawiącym się, by ostatecznie we wtorkowy wieczór spłonąć i zrobić miejsce przyszłorocznemu karnawałowi. Uprzedzając ewentualne skojarzenia, jej popioły nie są sypane kolejnego dnia w lokalnych kościołach, te pochodzą z wielkanocnych palm.

Król – Räbevater
Karnawał musi mieć króla. Otrzymuje on klucze do miasta i na tydzień przejmuje władzę. Jego wybór odbywa się na długo przed świętowaniem, już w listopadzie. Kultura szwajcarska i zamiłowanie do planowania nie pozwalają na żaden pochopny ruch. Imię i nazwisko zostaje podane do publicznej wiadomości, a dwa miesiące później odbywa się intronizacja. Do tego czasu René III, Martin II, Werner I, II, III, itd. mają czas na: skompletowanie dworu (damy, werbliści, lokaj, etc.) wymyślenie motta karnawału i wybranie atrybutu. Te ostanie muszą się łączyć z wykonywanym na co dzień zawodem króla. Stąd też pojawiają się łamańce językowe typu: Ohni CHuCHiCHäsCHtli gaht nüt – co można przetłumaczyć jako „bez kredensiku ani rusz”. Autorem motta jest Werni I Metzger, panujący w roku 2018, poza karnawałem zajmujący się projektowaniem i budowaniem kuchni. Tegoroczny król Erich II, dealer walutowy panował pod hasłem „Eusi Devise – Räbedibum, vorwärts, marsch!” – Nasza dewiza: Räbedibum, naprzód, marsz!

Intronizacja Eryka II ©fotozug.ch 

Król wraz ze swoim dworem zaczyna regularne pochody przez główne ulice Baar – ku uciesze wszystkich kierowców – już w pierwszą sobotę karnawału. Za każdym razem wieczorem, przy świetle pochodni. Z każdym kolejnym tygodniem pochód się wydłuża aż do wielkiego finału w ostatnią niedzielę przed środą popielcową, kiedy pochód karnawałowy wraz z orkiestrami, platformami, zgłoszonymi grupami z całego kantonu Zug, w chmurze konfetti, skutecznie blokuje drogę krajową Zurych – Lucerna przez kilka godzin. Niech żyje bal!

Muzyka
Musi być głośno, musi być tanecznie. Dominują instrumenty perkusyjne i blaszane. Trąbki, waltornie, kornety, rogi, suzafony, werble, tomy, bębny basowe i wszelkiego rodzaju grzechotki. Na ustawionych w różnych częściach miasta scenach, zarówno w dzień jak i w nocy od tłustego czwartku do poranka środy popielcowej, ustawiają się orkiestry z całego kantonu. Dominują rytmy pop, rock‘n’roll, swing. Grają młodzi, grają starzy, rolnicy, nauczyciele, urzędnicy, każdy, kto ma ochotę spotykać się w ciągu roku i ćwiczyć. Samo granie to nie wszystko. Każda orkiestra ma swój charakterystyczny strój, makijaż, oznaczenia instrumentów. Przebrane są nawet suzafony! Ze względu na porę roku występy są krótkie, ale dynamiczne. Gdyby pobierać energię z ruchów uczestników prawdopodobnie starczyło by na oświetlenie głównej ulicy.

Orkiestra karnawałowa ©M. Mikosz

Przed szóstą rano w środę popielcową wszystko milknie, zaczyna się post, a gdyby ktoś chciał nadal się bawić, udaje się do Bazylei, która w XI w. nie przyjęła postanowień synodu z Beneventu.  Według nich niedziele zostały wydzielone z czterdziestodniowego okresu Wielkiego Postu i tym samym skrócono czas zabawy karnawałowej.

Tegoroczny karnawał w większości spędziłam w domu, próbując wyleczyć wirusy. Udało się wyjść dopiero na ostatni punkt programu – palenie kukły Räbegäuggel. Rozglądając się przeszłam na tyły ratusza by zobaczyć przygotowujący się do ostatniego pochodu dwór i wszystkich Räbegäuggel z płonącymi pochodniami. Zafascynowana stanęłam z boku, kiedy nagle usłyszałam rozkaz „masz” i do ręki dostałam pochodnię. Bez przebrania, bez dzwoneczków, może z odrobiną rogatej duszy, zostałam włączona do wybranej grupy towarzyszącej królowi w ostatnim pochodzie dookoła miasta. Niestety, brak odpowiedniego stroju zatrzymał mnie przed barierkami i nie mogłam tańczyć dookoła płonącej Rzepy.

_
Więcej informacji można znaleźć na stronie www.raebefasnacht.ch